Parada równości
Wczoraj po raz piętnasty parada równości przeszła ulicami Warszawy. Zwracając uwagę na dyskryminację wielu mniejszości, w tym etnicznych, osób niepełnosprawnych czy środowisk LGBT. Jedni z nas mniej czy bardziej rozumieją kwestie osób pikietujących. Inni nie chcą i nie próbują ich zrozumieć.
Nierówność
My dorośli zwykliśmy mówić o "równości" na różnych płaszczyznach. Przepychać się tym słowem i tym tematem w różnych sytuacjach. Gardzić urzędnikami dyskryminującymi jednych, a faworyzującymi drugich. Gardzimy wszystkimi pasażerami na gapę w naszych życiowych "kolejkach". Czemu mam być gorszy od tego drugiego. MYŚLIMY. Podnosimy gwar. Wszczynamy wojnę. Nie licząc się ze słowami. Nie licząc się z manierami, zasadami, dyplomacją czy etykietą. Jedziemy z koksem po bandzie, mieszając z błotem matki, babki i prababki naszych adwersarzy. Wtedy, gdy chodzi o utrzymanie naszej autonomii. Gdy czujemy się pokrzywdzeni, zagrożeni.
My dorośli, mimo wszystko mamy ten komfort. Mamy prawo mówić, a nawet krzyczeć. Mamy prawo zebrać się ekipą i wyjść na ulice.
I to robimy.
Grochem o ścianę
Szkoda, że dalej trzeba krzyczeć, że trzeba walczyć o to, żeby mieć poczucie równości w konfrontacji z urzędnikami, specjalistami, przełożonymi, czy wykładowcami.
Dochodząc do meritum. Nie chcę tu pisać o legalizacji związków partnerskich, ani o dyskryminacji środowisk LGBT. Chcę zwrócić uwagę na jedną z grup społecznych (a jest ich wiele) której głos nie jest słyszalny.
Grupa której wielu z nas nie rozumie, której problemy bagatelizuje.
To DZIECI!
Sporo z nich każdego dnia przeżywa dramat.
Dzieci z patologicznych domów, z niepełnych rodzin, czy nawet tych tradycyjnych.
Grupa wsparcia
Ale czy aby na pewno, Twoje dziecko ma prawo głosu w domu, w szkole, w kościele?
Czy ma prawo nie zgodzić się z dorosłym, czy ma prawo powiedzieć co czuje? Wykrzyczeć co mu leży na żołądku?
Dzieci każdego dnia uzewnętrzniają swoje uczucia. Dzieci mówią całym ciałem.
Ale dorośli nie słyszą nic poza atakiem histerii, brakiem posłuszeństwa, piskami, krzykami. Widzą tylko złe stopnie,uwagi w dzienniczku, krzywe spojrzenia wychowawców.
Ciężko przyjąć winę na siebie. Ciężko utożsamić bunt kilkulatka z niedostosowaniem metod wychowawczych do młodzika.
Ale tak jak nie dziwi nas poruszenie, gdy ktoś próbuje wepchać się nam w kolejkę do lekarza, dziwi nas gdy dziecko łapie się każdej możliwej metody by zostać zauważonym. By zostać usłyszanym. I nasza w tym głowa aby zapytać, pogadać, podrążyć.
Nie dzielmy dzieci na lepszych i gorszych. Nie pozwalajmy krzywdzić tych najmłodszych, tych bez siły przebicia, tych bez głosu. Dajmy przykład zaangażowaną postawą. Postarajmy się zrozumieć i chciejmy słyszeć tych krzyczących, tych walczących o szczęście "buntowniczą" postawą. Bo jeśli dziecko w domu nie ma miłości, akceptacji i przykładu, niech znajdzie je w nas, w innych dorosłych. To może być jego jedyna droga ratunku.
Winę za złe zachowanie dzieci, zwykle ponoszą dorośli.
To kto wychodzi ze mną na ulice walczyć o prawa dzieci?
O prawo do głosu, do szczęścia, miłości, dobrego dzieciństwa. O prawo do tarzania się w błocie, jedzenia brudnymi rękami, do cieszenia się całym sobą. O prawo do wsparcia u osób dorosłych, prawo do bycia wysłuchanym, do popełniania błędów.
I najważniejsze o prawo do bycia sobą!