Nie mam się w co ubrać. I nie jest to takie babskie pieprzenie. Tylko faktycznie po ciąży i po tym, że jeden rozmiar jest mnie mniej niż przed ciążą, część ciuchów należałoby pożegnać. I zdecydowanie większość oddałam. Ale nie znaczy to, że zapełniłam te pustkę.
Ale nie o brakach w mojej szafie będzie post.
Tylko o publikacji którą czytam i która jest dla mnie oświeceniem.
Ci co mnie znają, wiedzą, że fashionistką nie jestem.
Nie śledzę tredndów, nie wydaję grosza na modowe magazyny, nie śledzę modowych blogów. No może prócz jednego LOVE STREET FASHION . Ale to zupełnie inna para kaloszy.
Każdy kto mnie zna wie, że mój styl można nazwać kameleońsko-pratycznym. Co oznacza, że ubieram się w zależności od sytuacji i tak by było mi wygodnie. Dlatego obecnie głównie śmigam na sportowo. Z dwójką smarkatych glutów wystroić nie bardzo się da. Tym bardziej, że zwykle poruszam się z Jaśminą w nosidle.
Co nie zmienia faktu, że lubię czuć się dobrze w tym w czym chodzę ubrana. Ale przyznam szczerze, że nie zawsze we wszystkim było mi do twarzy. Szafa z której wypadają tony ciuchów, które do niczego nie pasują, które są o rozmiar za duże lub za małe. Takie na czarną godzinę, bo nigdy nie wiadomo, może za rok, dwa będzie okazja aby je na siebie wrzucić. Dziesiątki par butów. Przy czym te w których faktycznie chodzę mogę policzyć na palcach obu rąk.
Długo dochodziłam do tego w czym wyglądam dobrze. Metodą prób i bolesnych dla oka błędów, doszłam do wielu cennych wniosków, w czym mogę się nosić, a w czym wyglądam jak Dolcze i Gappana z rynku. Dlatego też moja kochana Asiu spódnic od Ciebie (tych trapezowych) muszę unikać jak ognia.
Przyznam, że wolałabym unikać ciuchowych gaf. Bo nic fajnego czuć się w opakowaniu jak kurdupel albo parówa (bo to jeszcze mi się zdarza). Dlatego tym bardziej cieszę się, że wpadła mi w ręce publikacja Karoliny Glinieckiej "Nie mam się w co ubrać". Dla mnie strzał w dziesiątkę. Myślę, że dla każdej kobiety / matki która nie ogarnia tematów modowych. Dlatego bo nie lubi, bo jej to nie jara, bo nie ma czasu. Fashionistka myślę, że nic dla siebie tu nie znajdzie. Ale modowy laik przeżyje oświecenie.
Niejeden hejter powie, że Charlize Ameryki nie odkryła. Być może. Ale ja o wielu rzeczach nie miałam pojęcia, a wstyd mi było pytać rozmawiając z koleżankami które rzucały hasłami jak z kapelusza : espadryle, chinosy, biker bootsy, sztyblety. WTF? Do tej pory nie wiedziałam o co kaman. Hell Yeah! Teraz możemy porozmawiać.
Największy plus za porady CHARLIZE PROPONUJE i STYLIZACJE.
Drodzy Panowie, jeśli nie wiecie jak sprawić swoim Paniom przyjemność, to książka Charlize-Mystery jest strzałem w dziesiątkę.
P.S. Post nie jest sponsorowany.
Owocnej lektury.
tak wiem te trapezowe... do dziś pamiętam cię w tej beżowej z kontrafałdą... (wiesz co to kontrafałda??? ;) hyhy)
OdpowiedzUsuńahahahaha muszę przeczytać jak będę u ciebie tę knigę, może coś mi się odświeży w łepetynie i złapię wiatr w żagle :)
I tu mnie masz. Nie wiem co to kontrafałda ale brzmi egzotycznie ;)
Usuńmiałam ostatnio tę książkę w ręku w empiku, i przyznam że chetnie zapoznałabym się z nią bliżej. Wyglądało mi to na kawał solidnej roboty.
OdpowiedzUsuńMyślę, że wiele kwestii merytorycznych w publkacji można poddać pod dyskusję, ale fakt włożonego serca i pracy jest bezdyskusyjny :)
Usuń