Uczę się. Trenuję namiętnie sztukę dawania MNIEJ. Tak! Właśnie.
Mniej.
Mniej plastiku, aluminium, kabelków, drucików, światełek. Mniej tego całego taniego i drogiego badziewia. Które według "specjalistów" tak ważne jest w prawidłowym rozwoju naszego dziecka.
Mniej.
Mniej słodkiej radości w postaci syropu glukozowo-fruktozowego, wzmacniaczy smaków, aromatów i innego syfu. Które ponoć daje naszym dzieciom szczęście każdego dnia.
Mniej.
Mniej szumu, warczenia i wrzasków z jutjuba, legodotkom, disnejdotkom.
Mniej zapychaczy czasu.
I ten trening wymaga ode mnie oderwania się od telefonu, od fejsa, od bloga.
No cóż. Wziętą blogerką nie będę. ;)
Ale jak to mówią. Nie można mieć wszystkiego. Zatem ja wybieram mieć szczęśliwe dzieci.
* bycie wziętą/wziętym blogerem nie wyklucza posiadania szczęśliwych dzieci i szczęśliwej rodziny. Mój osobisty daily schedule zwyczajnie mało kiedy przewiduje czas tylko dla mnie i póki co nie jestem w stanie tygodniowo więcej go wykrzesać.
Trening czyni mistrza =) Jestem za !!! Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPrawda. :)
UsuńTy to tak, jak ja masz z tym blogowaniem. no może częściej. w morde!
OdpowiedzUsuńŻycie, życie matki :)
OdpowiedzUsuń