czwartek, 30 października 2014

Kiedy czas na szczęście?



 fot. Marek Lipiński

Kiedy jest czas na szczęście? Kiedy jest czas na zmianę? 

Generalnie zawsze :)

Zawsze wtedy kiedy czujesz, że coś nie gra. Gdy czujesz, że źle Ci w tym układzie w którym jesteś. Zawsze wtedy gdy kolejny dzień nie przynosi ukojenia i spokoju, z tyłu za plecami czujesz dziwny ciężar, a guli w gardle nie można zlikwidować. 


Czasami długo nam zajmuje zebranie sił do walki o lepsze jutro. Czasami dalej brniemy w nieszczęście zapominając, że jeśli coś ma się zmienić w naszym życiu na lepsze to musimy wziąć za to życie odpowiedzialność. Czasami ból, lęk, bezsilność  i smutek odbierają nam chęć do walki. Czasami nie widzimy rozwiązania. Wtedy należy posłuchać siebie, tego naszego serca które tłumimy na rzecz rozumu. Brzmi jak tanie hasło terapeutyczne. Ale nim nie jest.
 

Aby doświadczyć pełni szczęścia trzeba w pierwszej kolejności poznać siebie. Nie swoich bliskich, nie kolegów i koleżanki, nie specjalistów od leczenia duszy (którzy jednakowoż bywają przydatni). I tu zza ekranu monitorów poniektórych  usłyszeć pewnie można – łatwo CI mówić! Polemizować nie będę. Ale moja droga była długa i pewnie się jeszcze nie skończyła. Szczęście trzeba pielęgnować, dbać o nie i cieszyć się z niego bo nie jest nam dane raz na zawsze. 
 

Jeśli dalej Cię nie przekonuje, że wiem o czym mówię,  wyobraź sobie taki scenariusz.

Jesteś sam zamknięty w ciemnym pomieszczeniu, w pomieszczeniu który okazuje się workiem foliowym, który się kurczy i szeleści z coraz większym natężeniem. A Ty próbujesz krzyczeća nikt Cię nie słyszy, nikt nie biegnie na pomoc. Przez bardzo wiele lat towarzyszył mi taki koszmar. Ten koszmar pokazywał w jakiej pułapce jestem. W pułapce swoich myśli, pułapce mechanizmów, schematów i rozpamiętywania tego co było złe.

Myślę, że większość z nas miała w życiu epizod z koszmarem który go prześladował.  Ale żeby on mógł się skończyć, to MY musimy wziąć się w garść. I jeszcze raz powtórzę, musimy wsłuchać się w siebie. Pozwolić naszemu ciału powiedzieć co mu się nie podoba. W jakich sytuacjach czujemy się niekomfortowo, kiedy czujemy ból, lęk, panikę. Jeśli poznamy już siebie na tyle, żeby wiedzieć kiedy jest nam źle a kiedy dobrze, wtedy możemy przejść do kolejnego etapu jakim jest poznanie swoich potrzeb. Nie zachcianek ani widzimisię, tylko POTRZEB. Jeśli w tej całej układance okazuje się, że zamiast spełniać podstawowe potrzeby skupiamy się na drogich wypełniaczach jakimi  są przedmioty, drogie wczasy, luksusowe dobra to mamy szansę na szybki sukces. Sprawa się komplikuje jeśli w drogę do spełnienia potrzeb uwikłana jest inna osoba. Gdyż nad sobą można pracować, ale z drugiej osoby nie da się nic wykrzesać jeśli sama tego nie będzie chciała. Dlatego najbardziej kluczową kwestią w układance do szczęścia jest AKCEPTACJA. 


Akceptacja siebie, akceptacja otoczenia w którym się znajdujemy.  Akceptacja przeszłości i akceptacja faktu, że nie na wszystko w życiu mamy wpływ. Dla mnie, jako osoby która pragnie mieć wszystko pod kontrolą, wymaga to wiele pracy i afirmacji aby podołać  nieplanowanym sytuacjom. Jeśli poznaliśmy już siebie i akceptujemy rzeczywistość to ma wtedy miejsce największa zmiana w naszym życiu. I wtedy już żadne rady nie są nam potrzebne, wiemy co robić by być szczęśliwymi.



Jestem taka „mądra” gdyż sama dobrych kilka lat pracuję na to aby budzić się rano z uśmiechem na ustach. Dobrych kilka lat pracuję nad tym aby nie skupiać się na żuciu innych, tylko swoim. Długo pracuję nad tym aby mieć przy sobie tylko ludzi których kocham i szanuję i którzy odwzajemniają to samo. Długa droga przede mną, długa i pracowita aby ten stan rzeczy utrzymać. 


Na sam koniec tylko dodam, że udało mi się to dzięki pomocy fachowych terapeutów. Ale nie każdy  będzie potrzebował specjalisty aby poustawiać sobie w głowie tak jak trzeba.

Na bycie szczęśliwym nigdy nie jest za późno.

wtorek, 28 października 2014

Pediatra - lekarz pierwszego zaufania


*- zdjęcie pochodzi ze strony http://canpolbabies.com/pl/porady/porada/mothers/14/2598


Jakie są wasze doświadczenia z lekarzami, a głównie mam na myśli pediatrów. Bo jeśli chodzi o mój organizm to sama często umiem zdiagnozować co mi dolega. Ale jeśli chodzi o dzieci, nie chcę bawić się we wróżkę i ryzykować, że zamiast pożytku wyrządzę im krzywdę.

I tu pojawia się kwestia kluczowa. Mianowicie dobry pediatra. Taki do którego mamy zaufanie, taki który rozumie nas, nasze obawy i przykłada się do leczenia tak jakby leczył swoje dzieci.

I tak jak pierwsze wrażenie może być fajne, tak z czasem poznawania się znajomość może tracić barwy.

Tak jest w moim przypadku. A raczej przypadku pediatry moich dzieci. Mianowicie, wychodzę z założenia, że leki to chemia, że leki to powinna być ostateczność, że naturalnymi sposobami lepiej wzmacniać nasz organizm. Wystarczy poczytać etykiety preparatów jakie są nam przepisywane i można popukać się w głowę. Jednocześnie sama wiem, że są sytuacje w których bez leczenia farmakologicznego się nie obejdzie. 

Ale co jeśli nasz pediatra, stosuje w kółko leczenie farmakologiczne, a one nie przynoszą efektów. Testować wytrzymałość organizmu naszych dzieci na preparaty farmakologiczne? Czy zaufać intuicji i na własna rękę poszukać rozwiązania?

Taka sytuacja spotkała mnie gdy Jaśmina załapała infekcję grzybiczną. Dwa razy została jej przepisana maść z antybiotykiem. Za trzecim razem gdy Pani zaleciła po raz kolejny preparat z antybiotykiem, zapytałam co jeśli i tym razem maść nie zadziała (bo HELLO wiadomo, że antybiotyk niszczy i to co złe i dobre)? Po cichu liczyłam na to, że zaleci badanie. Ku mojemu zdziwieniu nie było o tym mowy. Pani doktor powiedziała, że mocniejsze leczenie pójdzie w ruch. 

I tu historia ma swój finisz. Gdyż antybiotyk nie zadziałał. A ja znając zdanie Pani doktor, zdecydowałam się nie robić więcej z Jaśminy królika doświadczalnego i opierając się na mojej wiedzy, dobrałam delikatny preparat (po konsultacji z farmaceutką). I udało się, zmiany grzybiczne zniknęły i nie ma ich od kilku tygodniu.

Powiedzcie mi. Jak tu znaleźć złoty środek. Bo z jednej strony warto zawsze słuchać swojej intuicji, a z drugiej strony, nie skończyłam medycyny i wolałabym móc oprzeć się na wiedzy specjalisty. Macie zaufanie do swoich lekarzy?

piątek, 24 października 2014

Nie lubię

Muszę wylać z siebie frustrację i kwach jaki we mnie siedzi od jakiegoś czasu. Przyjacióła powiedziała 
- Emi wyluzuj!  - a mnie i tak ogarnia wkur....  to znaczy zdenerwowanie. 

Najbardziej na świecie nie lubię głupoty i marudzenia, ale ostatnio ex aequo jest "dawanie złotych rad". 

NO LUDZIE OPAMIĘTAJCIE SIĘ!!

Znacie ten tekst? 
OOO przyzwyczaiłaś ja do .... zasypiania przy piersi.... albo przyzwyczaiłaś ją do tego, że chce być tylko przy Tobie, przyzwyczaiłaś ją do tego, że chce być noszona tylko w chuście, przyzwyczaiłaś ją do tego, że marudzi na widok obcych itd.

Na chłopski rozum (bez obrazy dla kolesi), powiedzcie mi do czego może się przyzwyczaić niemowlę? Kumam, że roczne, dwuletnie dziecko może mieć jakieś nawyki na przykład jedzeniowe, nawyk ssania smoka, ale nie 6-miesięczne niemowlę.
No ludzie. Czy w bliskości jest coś złego? A właśnie o to chodzi niemowlakowi. O bliskość, bycie z mamą albo tatą. Nie działa na mnie argument, że muszę moje dziecko hartować od urodzenia, bo za kilka lat nie da sobie rady w szkole nie mówiąc już o dorosłym życiu. Pytam się kto to mówi i na podstawie czego. Bo badania dowodzą, że dzieci które są blisko z rodzicami, mają silną więź i zaufanie, znacznie łatwiej radzą sobie w przedszkolu, szkole czy dorosłym życiu. 

Przyzwyczaiłaś do noszenia. Mówi to koleżanka która mnie widzi pierwszy raz od porodu. Wnioskuje po tym, że na spotkaniu w kawiarni mam dziecko na rękach, zamiast pozwolić by leżało nieruchomo w  wózku? No ludzie, toż to żywa istota a nie zabawka, nie nastawię jej trybu uśpienia na czas pobytu w kawiarni. A domowe warunki są zupełnie inne.

Ooooo, nie chce jeździć w wózku? Przyzwyczaiłaś ją do noszenia w chuście.
No kur....czaki...
Ja mam trochę inne wrażenie.Mianowicie pierwsze 3 miesiące życia jeździła w wózku i było ok, ale jak się później okazało pozycja wertykalna jest znacznie lepsza od horyzontalnej według małej Jaśminy. A dwa nie wszędzie wjadę wózkiem i nie wszędzie zostanie mi udzielona pomoc z jego wniesieniem zatem chusta/nosidło jest milion razy wygodniejsze pod tym względem.

Śpi z wami ? OOOoooo to będziecie mieli przesrane. Nie będzie chciała później spać sama i życie seksualne legnie w gruzach. I kto to mówi? Osoby które od urodzenia kładły dzieci spać do łóżeczka. Mogłabym powiedzieć, że mi takich noworodków szkoda. Takie maleństwo od urodzenia izolowane od ciepełka rodziców. Ale gryzę się w język. Jedno dziecko ze mną spało na początku swojego jestestwa i nic mu nie jest. Traumy nie miałam z przeniesieniem go do jego łóżka. I życie seksualne miało się doskonale. A na dodatek mój syn jest ciepłym, rezolutnym i mądrym małym człowiekiem. Nie twierdzę przy tym, że dzieci śpiące same przechodzą jakiś dramat, tylko ja lubię być z moimi dziećmi i nie dziwię im się, że czują się bezpieczniej przy mojej piersi. Zatem jeśli mogę im to dać na początek, to niech to mają.

I tak jak próbuję mieć dystans do tych wszystkich rad, to póki co w większości przypadków ogarnia mnie złość i frustracja. Pewnie dlatego, że nie umiem zwykle jasno odpowiedzieć, że ja mam co do tej sprawy inne zdanie. Moja dyplomacja jednak nie zawsze ma zbawienne działanie.

Podejrzewam, że przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że żyjemy w świecie stereotypów. Dajemy innym stosunkowo mały margines bycia sobą i postępowania w sposób dalece odbiegający od naszego postrzegania życia i świata. I tak jak nie pojmę jak można krzywdzić swoją rodzinę, a przede wszystkim dzieci. Tak samo nigdy nie zrozumiem jak można uczyć kogoś jak ten ktoś ma żyć nie będąc w jego butach  i nie żyjąc jego życiem.

Do wszystkich moich bliskich i dalekich. Odpuśćcie z tymi radami. Jeśli będę szukała pomocy z pewnością się do kogoś zgłoszę. 

A tym samym życzę wszystkim matkom i ojcom dużo cierpliwości i dystansu, w rodzicielstwie jest ono niezbędne.

czwartek, 16 października 2014

Brokułowe fotostory











P.S. Niektórym zdjęciom bardzo daleko do ideału zważywszy, że sajgon domowy gdzieniegdzie się wdziera. Ale zamiar był taki aby uchwycić Miśkę w brokułach i to się udało.

środa, 15 października 2014

Pindole i te sprawy

 
Wieczorne gramolenie w łóżku z dziećmi. 

Tristan wymachuje pindolem (opakowanym w majtki) przed Jaśminą.

Ja: Titek nie rób tak, Jaśmina nie jest zainteresowana zawartością Twoich majtasów.
Tristan: hyhyhyhy 
Ja: Misiek Ty sobie "go" oglądaj, baw się nim ale Jaśmina nie jest adresatką takich zabaw.
T.: A dlaczego?
Ja: Bo każdy ma swojego pindola może się nim zajmować. To intymna sfera każdego człowieka. Ja się nie zajmuję niczyim pindolem.
T.: Zajmujesz się. Wujka (mojego partnera)

Zapadła cisza. 
(Serio wbiło mnie tak, że nie wiedziałam co powiedzieć. Nie będę polemizowała, bo ma rację. Ale skąd to 6-latek wie i jak mu to wytłumaczyć, że to zajęcie dla dorosłych?)

Myślałam, myślałam. I wymyśliłam.

Ja.: Synku, Mama zajmuje się pindolem wujka gdy się kochają, gdy chcą mieć dzieci. A ktoś się zajmował Twoim pindolem? 
T.: Tak.
Ja: A kto? 
T.: Ptolemeusz (imię zostało zmienione, ale miał na myśli kolegę z którym chodził do przedszkola).
Ja: I co robił.

pokazał gest ukucia palcem
(Fiiiuuuuuuuuu a już się bałam) 
Zatem wszystko w normie jak na 6-latka.

T.: A dlaczego Ptolemeusz nie może dotykać mojego pindola?
Ja.: Bo to Twój pindol. I tylko Ty możesz go dotykać. 
W wyjątkowych sytuacjach gdy coś Cię niepokoi, to mama może zobaczyć albo lekarz, czy pindol nie choruje. A tak nikt nie może go dotykać. 
Ale są takie zbiry które chciałyby bawić się pindolami dzieci. Wtedy przekupują dzieci cukierkami, zabawkami i innymi rzeczami. Ale nigdy nie wolno na to nikomu pozwalać. Przede wszystkim dlatego, że nie jest dobre dla dzieci. To sprawia im krzywdę, boli. A zbir później nie pozwala tego nikomu mówić. Nawet Mamie. Każe trzymać w tajemnicy (to taki zły sekret). A przed Mamą nie ma tajemnic.
A skąd wiesz, że Mama zajmuje się pindolem wujka. Rozmawiałeś z kimś o tym?
T.: Ptolemeusz mówił.
Ja: Ahhhaaa

Zatem proszę Państwa. Jeśli ktoś myśli, że można takie rzeczy przed dziećmi ukryć. To informuję, że nie można. Ja z synem o seksie rozmawiałam, a i tak zdarzyło się, że jego pytanie wprawiło mnie w zakłopotanie, ale tylko dlatego, że wiedziałam, że muszę mu powiedzieć prawdę dostosowaną do jego wieku, a na poczekaniu nie jest to takie proste.

niedziela, 12 października 2014

Gdy jest zabawa

Też tak mają wasze dzieci, że niezależnie gdzie są i czym się bawią, to bawią się doskonale? 

Czy to miarka, wkrętak, cegła zabawa jest przednia. I pamiętajcie moja słowa zanim wydacie majątek z myślą, że zaspokoicie w ten sposób potrzeby swojego dziecka. Z doświadczenia wiem, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i w miarę oglądania książeczek lego ;) 

Poniżej małe fotostory z plaży w brzeźnie sprzed dwóch lat.








P.S. KOOOOOCHAM CIĘ SYNU!

poniedziałek, 6 października 2014

TOP 5 MOICH KNAJP


1. W STARYM KADRZE 

 Wyjątkowo urokliwe miejsce. Knajpa z duszą i wyśmienitym menu. Dodatkowym atutem tegoż miejsca jest fakt, że wyświetlane są filmy za friko trzy razy dziennie według zmiennego repertuaru. I nowości i klasyki kina. Kto jest z Gdańska albo w Gdańsku bywa musi zajrzeć na Groblę I. No uwielbiam to miejsce. Ponadto polecam wyśmienite ciasto miodowe i boskiego grzańca.

* zdjęcie pochodzi ze strony cdn.ug.edu.pl

2. Mon Balzac 

 Na pieniądzach nie śpię. Ale przyznam się z ręką na sercu, że zdarzają się takie dni, że nie daję rady zrobić obiadu (dla siebie) a mam ochotę na coś wyśmienitego. Pora Lunchowa w Balzacu jest zawsze smakowita. A wieczorami muza na żywo. A poza tym krem z pomidorów najlepszy jaki jadłam.

*zdjęcie pochodzi z serwisu pomorskie.travel



Ta knajpa urzekła mnie swoim wyglądem, ale również cydrem jaki tu podają. Pomysł na wystrój jest iści marzycielski i bajkowy. Doskonale się tam czuję. Jedyny minus, że nie ma podjazdu dla wózków, ale w kamienicy ciężko zamontować podjazd. Słyszałam również, że w weekendy są wyśmienite tańce.

*zdjęcie pochodzi z serwisu beerpubs.pl



4. BIOWAY - to akurat stołówka z prawdziwego zdarzenia, pyszna stołówka. BIOWAY na Wałach Jagiellońskich w Gdańsku, posiada u góry plac zabaw dla dzieci, dzięki czemu można wybrać się tam wraz z dziećmi i w spokoju zjeść bądź poplotkować z koleżankami przy kawie.

5. Pałac młodzieży - stołuję się w tamtejszym automacie do kawy w oczekiwaniu na syna. Gdy Tristan trenuje judo, a ja się bujam z Jaśminą w chuście. I mając świadomość, że kawa z automatu ma mało wspólnego z prawdziwą kawą to bardzo się cieszę, że jak na kawę instant smakuje całkiem nieźle.

niedziela, 5 października 2014

Pożegnanie z synem

Żegnacie się ze swoimi dziećmi? Pewnie wiele razy. 
Czy pozostawiacie dzieci w przedszkolu, żłobku, szkole, z nianią czy babcią. 

Ja też często się żegnam (póki co z Tristanem). I tak jak jest to dla mnie naturalne gdy wychodzi do szkoły. Tak czuję się nieswojo zostawiając gdzieś syna na dzień czy dwa. 
Przyznam szczerze, że uważam, że trzeba dać sobie czasem odsapnąć pobyć bez dzieci. I takie kilka godzin spokoju daje mi satysfakcję i czuję się wtedy błogo. Ale jeśli taka sytuacja się przedłuża wpadam w dyskomfort. A tak się składa, że co tydzień żegnam się z moim najukochańszym synem na dwa dni. Gdyż jedzie on do swojego Taty. Oczywiście jedzie tam za moją zgodą i namową. I oczywiście wiem, że to dla niego dobre i wiem, że całkiem nieźle się tam bawi, a mimo to już na wieczór po jego wyjeździe jest mi dziwnie, brak mi kogoś, brak mi tego gadania w uszach, brak mi tego - Maaamoooo. I teraz jak to piszę Titka ze mną nie ma, a wolałabym słyszeć to kręcenie w jego łóżku, posapywanie i kwękanie przez sen.
Nie lubię się dzielić moim synem, nie sprawia mi to już przyjemności, gdyż uwielbiam spędzać z nim czas, jest fantastycznym kompanem do rozmów, podróży i zabawy. 
Kilka godzin błogiej ciszy ok, ale co za dużo to nie zdrowo. 
Kocham tego mojego małego-wielkiego człowieka. 

A wy wariujecie, gdy musicie pożegnać na dłużej swoje dzieci?






środa, 1 października 2014

Bez mojej zgody

Przyszła jesień. Przyszła pora na "jesienny" film.

Widzieliście "Bez mojej zgody"

Ze mnie wyciska hektolitry łez. 

* zdjęcie pochodzi z serwisy film.web

Nie chce się rozpisywać o postępowaniu filmowej Matki, ani o etyce jej zachowania. Tylko chciałabym powiedzieć, że jestem w stanie ją zrozumieć. Jestem w stanie zrozumieć jej nieustępliwą walkę o chorą córkę, jestem w stanie zrozumieć jej brak akceptacji dla trudnej sytuacji i kontrowersyjne decyzje względem drugiej córki. Rozumiem nawet fakt bycia głuchą na głos chorej dziewczynki. Wszak jak się kocha, jak się kocha dziecko, pożegnać się może być bardzo trudno. Mimo swojej ogromnej empatii i wrażliwości, podejrzewam, że akurat tego uczucia nie umiem sobie wyobrazić. Nie mam pojęcia jak to jest żegnać się (mimo tego, że w życiu przyszło mi żegnać się z bardzo bliskimi osobami) ze swoim dzieckiem i nie chcę poznać tego uczucia na własnej skórze. 

Z całego serca polecam tę produkcję. I na koniec chciałabym powiedzieć, że miłość do dziecka to wyjątkowa miłość, niepowtarzalna, nieporównywalna do żadnej innej miłości. Dla mnie dzieci to największy skarb i można mi pieprzyć o luksusach, kosmetyczkach, fryzjerach, ciuchach, wycieczkach, samochodach a i tak więcej radości będzie mi dawać wycieranie nosa moim zasmarkańcom. Życzę sobie, aby dane mi było przeżyć w zdrowiu z moimi dziećmi jeszcze wiele wiele lat. I wam też tego życzę. Idę wydmuchać nos. Dobranoc.