wtorek, 30 grudnia 2014

Hity Jaśminy

Obiecałam, że przedstawię listę przebojów Jaśminy. Za punkt honoru postawiłam sobie puszczenie tego posta przed sylwestrem. Myślę, że gusta mojej ślicznotki oscylują głównie przy hitach dyskotek. Nie bywam tam ostatnimi czasy, ale podpowiada mi tak intuicja. Liczę na to, że w poniższej liście każdy znajdzie coś dla siebie. A  jak nie dla siebie to coś dla swoich dzieci. ;)



1. Die Antwoord Zacznę od kontrowersyjnego rap-ravowego składu z RPA. Kontrowersyjnego gdyż nie każdy teledysk nadaje się do pokazywania dzieciom, a anglojęzyczne maluchy mogą w zbyt szybkim czasie zgłębić tajniki najbardziej wyszukanych wulgaryzmów. Uwielbiamy takie friki :)


2. Pharrell i jego Happy zafiksowali cały glob. Myślę, że nie trzeba wiele tłumaczyć czemu mojej córce nóżka chodzi.


3. Kiesza na temat powyższej piosenkarki nie będę się rozpisywała, bo to zupełnie nie moje klimaty. Jedyne z czego się cieszę to to, że jeszcze nie puszczam pawia oglądając poraz setny no enemiesz.




4. Redfoo o ten koleś przypadł nam do gustu. Nie dla tego, że jego muzyka jest wybitna, nie dlatego, że świetnie się przy tych kawałkach bawimy (aczkolwiek nóżka chodzi), ale dlatego, że koleś widać ma dystans do siebie i do tego co robi.




5. Psy - z pewnością tego Pana przedstawiać nie muszę. Szczerze powiedziawszy obawiam się, że w przeciągu kilku miesięcy częściej słyszałam w domu Gangam style niż kawałki mojego ukochanego Mike Pattona przez całe moje życie.






6. Metallica - podejrzewam, że nie chce wam się wierzyć, iż moja piękna Lalunia lubi Mettallicęi to jeszcze płytę St. Anger nagrywaną na setkę. My też byliśmy w szoku. Buja głową jak dzika a my razem z nią. Niezbadane są gusta dzieci. ;)





7.August Burns Red - to chrześcijańska metalcorowa kapela. Sprzedał nam ją kolega z  hardcorowej kapeli Marksman (hardcore z najwyższej półki). Pozdrawiamy wujka Maciusia. My nie jesteśmy żadnego wyznania, ale uważamy, że muzyka nie powinna budować granic i szufladek tylko je łamać. Zatem niech Jaśmina słucha co jej się podoba. Choćby to były psalmy żałobne, kolędy czy Behemot.





8. LMFAO - ten duecik przyniósł nam do domu starszy kolega Tristana. Z autorytetami nie ma dyskusji ;)



9. Rudimental Nie lubię drum'n'bassów. Ale ten kawałek uwielbiam razem z moją córką. 



10. Depeche Mode - Jaśmina jako córka starego depeszowca, chcąc nie chcąc musiała polubić twórczość DM. 



Znaleźliście coś dla siebie? Hope so.
źródła zdjęć:
1 2 3 4 5 6 7

niedziela, 28 grudnia 2014

Poświąteczna historyjka

Historyjka przeznaczona dla ludzi z poczuciem humoru i dystansem do życia.


Taka sytuacja.

Piękna, atrakcyjna, młoda blondynka ;)  po kolejnej kapitulacji w usypianiu niespełna rocznej córki, traci cierpliwość. Przepełnia ją złość, bezsilność i frustracja. Ile można bujać na brzuchu z cyckami na wierzchu i szuszać kołyyyyszszszaaaankę do ucha (myślę że matki wiedzą o co kaman). Co gorszay nie ma warunków będąc w gościnie aby dziecko położyć w odosobnieniu. Co i tak nie jest gwarantem sukcesu. 

Piękna i atrakcyjna: Nie wytrzymam i zamiast sprzedać Ciebie, zamiast sprzedać Jaśminę, sprzedam SIEBIE. Tak!!! Genialne.
Syn pięknej i atrakcyjnej : Nie!!! Nie możesz!!! Nie możesz opuścić swoich dzieci.

Wtem. Babcia chcąc wyjaśnić dzieciakowi poziom trudności i zawiłości zastniałej sytuacji mówi.

Babcia: Tristanku. Wiesz jak to jest u świnek? Maciora ma kilka sutków, a kilkanaście prosiąt. A wszystkie chcą jeść jednocześnie. Jak myślisz jak to jest dla mamy świnki? Co mama świnka wtedy robi. 

Piękna i atrakcyjna: Różnicę prosiąt wynikającą z niedostatecznej ilości sutków sprzedaje. Stąd się bierze mięso w sklepach. :D

Wszyscy: Buaaahaaaaaaahaaaaaa

Na szczęście, mój syn kuma moje poczucie humoru. Gorzej, że Babcia nie to miała na myśli ;)

Korzystajcie z niedzieli.

piątek, 19 grudnia 2014

MIT RODZICIELSKI NR 1

Sama jeszcze do niedawna uważałam, że brońcie mnie ręcoma i nooogamiii od tego abym wychowywała dziecko w ciszy, bo później byle szmer i nie będzie spało. Serio tak myślałam, bo Tristan był chowany a dokładnie usypiany w ciszy, gdyż inaczej nie dawało rady. A cała mądra starszyzna twierdziła, że to dlatego nie chce zasnąć w innych warunkach niż cisza, bo przecież go do tego przyzwyczaiłam. No biję się w pierś głupia JA! Głupia głupia głupia. Urodziła się Jaśmina i obiecałam sobie, że więcej takiego błędu nie popełnię. Więc Jaśminę usypiałam w różnych miejscach, w różnych warunkach, w różnym towarzystwie. I przez pierwsze 3 może 4 miesiące nie robiło jej to różnicy. Ale teraz byle szmerek, byle stuknięcie czy pierdnięcie i mogę zapomnieć o spaniu. I przysięgam, że gdybym tylko mogła wróciłabym do tego haniebnego usypiania w ciszy, ale mam w domu drugie dziecko, po które muszę chodzić do szkoły, w której umówmy się cicho nie jest. I którego prowadzę na zajęcia pozalekcyjne. 

Puenta jest taka. Nie dajcie sobie wmówić,  że recepta na sukces jednego rodzica podziała w waszym przypadku. Niestety / stety KAŻDE DZIECKO JEST INNE.  Zaakceptujmy to i nie powielajmy mitów wychowawczych tworząc z naszych dzieci szarą masę. 

wtorek, 16 grudnia 2014

Wyzwania

Każdy dzień to nowe wyzwanie. Dla mnie, dla Ciebie, dla Pawełka, dla Tristana, dla Jaśminy dla każdego. 
Raz jest łatwiej mierzyć się z jutrem a innym razem trudniej. I dla całej naszej rodziny ostatnie półtora miesiąca było tą drugą wersją. 
Dużo nerwów nas to kosztowało. Najedliśmy się strachu, nawycieraliśmy łez, nasmarkaliśmy, nagłowiliśmy. A wczoraj mieliśmy mały egzamin z tego co dźgało nas do tej pory. Mianowicie mój syn miał operację. I operacja operacją, ale sama logistyka tego przedsięwzięcia wymagała od nas wysiłku i przede wszystkim pozytywnego myślenia. Bo! Bardzo mi zależało aby być tam przez cały czas z moim synem, ale jednocześnie zależało mi aby moja Córeczka dobrze się czuła pod moją nieobecność ( karmię ją nadal piersią i to ja spędzam z nią każdy dzień). Do tej pory raz została cały dzień z kimś innym niż ja. I ostatnio było to w sierpniu. Od tego czasu wiele minęło, wiele się zmieniło w pojmowaniu świata przez Jasię. 

Przede wszystkim trzeba było zabezpieczyć kwestię mojego mleka, żeby Jasia miała to czego jej trzeba. I proszę Państwa, nie udało się. Mimo tego, że dzień wcześniej zaczęłam robić zapasy, mimo tego, że w nocy miałam pobudkę na ściąganko, mlika ni bylo. To znaczy było ale laktator nie ma takiego ssania jak mały człowieczek i nie podołał.
Zatem opuszczałam rano dom ze świadomością, że mojego mleka nie ma nawet jednej pełnej porcji. 
Pocieszałam się faktem, że je przecież inne rzeczy i z głodu nie umrze. 
Kolejną kwestią było to jak Tristan poradzi sobie w warunkach szpitalnych. Czy będzie spięty, zestresowany i co za tym idzie wpadnie w pannikę. Obawiałam się również tego, że coś pójdzie nie tak jak powinno czy to z Tristanem w szpitalu, czy to z Jaśminą w domu. 

Na szczęście wszystko się udało.

Pawełem z Jaśminą świetnie dali sobie radę. Tristan fantastycznie współpracował z lekarzami, uspokajał innych pacjentów i był bardzo wyluzowany. Operacja przebiegła dobrze. Ja też dałam radę, aczkolwiek o 21 dostałam komunikat od mojego ciała "czas spać". Jestem dumna z naszej rodziny, że pięknie umie stanąć na wysokości zadania. Tworzymy zgrany, kochający się zespół. I wiem, że to nie ostatnie wyzwanie z jakim przyszło nam się mierzyć. Ale nie mam cienia wątpliwości, że wspólnymi siłami z każdym damy sobie radę. 

niedziela, 14 grudnia 2014

By być jeszcze lepszym

Jest niedziela. Winna być (takiej zawsze pragnę) rodzinna i spokojna. Ale dzisiaj był finał Szlachetnej Paczki i zawoziliśmy paczki rodzinie i przy okazji tego naszła mnie pewna refleksja, że dzieci są naszym odbiciem. Jeśli tylko żyjemy z nimi i spędzamy z nimi czas, to znajdziemy w nich samych siebie. I tu sprawdza się zasada, że przekaz niewerbalny jest bardziej wiarygodny niż werbalny. 
Przy okazji kompletowania paczki przez ostatnie dni kompletnie wyłączałam się momentami na to co mówił do mnie mój syn. I wiecie co słyszałam w zamian od niego? Dokładnie to co ja do niego mówię gdy on mnie nie słyszy. 
Mianowicie :
-Maaaamooooo ile jeszcze muszę do Ciebie mówić?
- Mamooo liczę do dziesięciu.
-Mamooo czy Ty mnie w ogóle słuchasz? 
-Ziemia do Maaaaaaaaaaaamyyy!   Heeeeeeloooooooł. 
-Yeeeeezooooo noooiiio zaraz nie wytrzymam i wyjdę stąd. 
-Ile można gadać?
-Czy Ty słyszysz co ja mówię? 

Mogłabym tak pisać w nieskończoniść, ale myślę że każdy z was dopisałby tu spokojnie setki skopiowanych przez wasze dzieci zdań. 
Tym bardziej daję sobie słowo i traktuję to poważnie, że dam z siebie jeszcze więcej by być dobrym przykładem dla moich dzieci. 

niedziela, 7 grudnia 2014

Nie mam się w co ubrać

Nie mam się w co ubrać. I nie jest to takie babskie pieprzenie. Tylko faktycznie po ciąży i po tym, że jeden rozmiar jest mnie mniej niż przed ciążą, część ciuchów należałoby pożegnać. I zdecydowanie większość oddałam. Ale nie znaczy to, że zapełniłam te pustkę. 

Ale nie o brakach w mojej szafie będzie post. 
Tylko o publikacji którą czytam i która jest dla mnie oświeceniem.

Ci co mnie znają, wiedzą, że fashionistką nie jestem.
Nie śledzę tredndów, nie wydaję grosza na modowe magazyny, nie śledzę modowych blogów. No może prócz jednego LOVE STREET FASHION . Ale to zupełnie inna para kaloszy.

Każdy kto mnie zna wie, że mój styl można nazwać kameleońsko-pratycznym. Co oznacza, że ubieram się w zależności od sytuacji i tak by było mi wygodnie. Dlatego obecnie głównie śmigam na sportowo. Z dwójką smarkatych glutów wystroić nie bardzo się da. Tym bardziej, że zwykle poruszam się z Jaśminą w nosidle.

Co nie zmienia faktu, że lubię czuć się dobrze w tym w czym chodzę ubrana. Ale przyznam szczerze, że nie zawsze we wszystkim było mi do twarzy. Szafa z której wypadają tony ciuchów, które do niczego nie pasują, które są o rozmiar za duże lub za małe. Takie na czarną godzinę, bo nigdy nie wiadomo, może za rok, dwa będzie okazja aby je na siebie wrzucić. Dziesiątki par butów. Przy czym te w których faktycznie chodzę mogę policzyć na palcach obu rąk. 

Długo dochodziłam do tego w czym wyglądam dobrze. Metodą prób i bolesnych dla oka błędów, doszłam do wielu cennych wniosków, w czym mogę się nosić, a w czym wyglądam jak Dolcze i Gappana z rynku. Dlatego też moja kochana Asiu spódnic od Ciebie (tych trapezowych) muszę unikać jak ognia.

Przyznam, że wolałabym unikać ciuchowych gaf. Bo nic fajnego czuć się w opakowaniu jak kurdupel albo parówa (bo to jeszcze mi się zdarza). Dlatego tym bardziej cieszę się, że wpadła mi w ręce publikacja Karoliny Glinieckiej "Nie mam się w co ubrać". Dla mnie strzał w dziesiątkę. Myślę, że dla każdej kobiety / matki która nie ogarnia tematów modowych. Dlatego bo nie lubi, bo jej to nie jara, bo nie ma czasu. Fashionistka myślę, że nic dla siebie tu nie znajdzie. Ale modowy laik przeżyje oświecenie. 



Niejeden hejter powie, że Charlize Ameryki nie odkryła. Być może. Ale ja o wielu rzeczach nie miałam pojęcia, a wstyd mi było pytać rozmawiając z koleżankami które rzucały hasłami jak z kapelusza : espadryle, chinosy, biker bootsy, sztyblety. WTF? Do tej pory nie wiedziałam o co kaman. Hell Yeah! Teraz możemy porozmawiać. 

Największy plus za porady CHARLIZE PROPONUJE i STYLIZACJE. 

Drodzy Panowie, jeśli nie wiecie jak sprawić swoim Paniom przyjemność, to książka Charlize-Mystery jest strzałem w dziesiątkę. 

P.S. Post nie jest sponsorowany. 

Owocnej lektury.

czwartek, 4 grudnia 2014

Żal za grzechy



Chciałam bardzo wszystkich przeprosić. Przede wszystkim Ciebie Mamo. Ale również Tatę, Babcię, Dziadka, Siostrę, kuzynostwo, ciotki, wujków, sąsiadki, przyjaciół, znajomych, znajomych moich znajomych, współpracowników i wszystkich innych którzy kiedyś bezpośrednio czy pośrednio będą mieli styczność z moimi dziećmi. 

Przepraszam, że świadomie rozpieszczam moje dzieci. Rozpieszczam karmieniem piersią, spędzaniem czasu, tuleniem, całowaniem, rozmawianiem, słuchaniem, spaniem z nimi w okresie niemowlęcym i wieloma innymi karygodnymi rzeczami.
Przepraszam, że mimo tej świadomości rozpieszczania robię to dalej. Robię i będę robić. Nie dlatego, że nie chce dla mych dzieci zmiany na lepsze. Nie dlatego, że brak mi konsekwencji w działaniu i nie dlatego, że nie chcę by wyrosły na porządnych, ambitnych i radzących sobie ludzi. Zupełnie nie dlatego. 

Przepraszam was, że nie umiem skorzystać z tak mądrych rad. Przepraszam, że trzeba mi tyle razy powtarzać. Przepraszam, że jestem taka oporna. 

Nie wiem zupełnie czemu mam tak haniebny stosunek do tradycji, nie wiem czemu nie słucham starszyzny i bardziej doświadczonych ludzi. Być może to swego rodzaju mutacja genetyczna i już przeniosłam to na swoje dzieci. 

Zatem przepraszam też, że mam dzieci. Faktycznie mogłam się wcześniej zastanowić, zrobić milion stosownych badań, przejść dwa miliony terapii, trzy miliony szkoleń rodzicielskich. 

Przepraszam. 

Co ja sobie myślałam rodząc dzieci?

A to, że chcę je kochać i chce by czuły się kochane. 



sobota, 29 listopada 2014

Sprawa WAGI państwowej

Są takie sprawy które łączą wszystkie kobiety w naszej szerokości geograficznej.
Mianowicie  jedną z nich jest kwestia wagi. Ile ważymy, czy za dużo, czy za mało. Oczywiście te z nas które myślą, że ważą za dużo wolałyby ważyć za mało i odwrotnie. 
Oprócz tego, że same wiemy  w jakiej wadze czujemy się najlepiej, to też mamy najlepszą wiedzę, doświadczenie i uprawnienia aby podejmować temat tego ile winna ważyć nasza koleżanka, córka, siostra czy sąsiadka. Porażająca jest ilość reklam suplementów diety dla kobiet chcących zachować linię. Porażająca jest presja społeczna odnośnie tego jak winnam wyglądać Ja, Ty czy kobiety z naszego otoczenia. Przerażające jest to jak ta presja obniża poczucie własnej wartości, jak atrakcyjna kobieta/dziewczyna potrafi zniknąć w przestrzeni gdyż jej wygląd odbiega od dziewczyn z okładek kolorowych magazynów. I tym trudniej jest przeciętnej, zabieganej mamie odbudować swoje poczucie atrakcyjności po ciąży. 

Ciąża wiąże się ze wzrostem wagi. I te laski które mają doświadczenia, że przy zbilansowanej diecie przybiera się książkowo, brawo! Też miałam to szczęście. Ale znam dziewczyny które jedząc tak jak trzeba, puchły. Pomijając fakt, że spotykały się automatycznie z zarzutem "zapuszczenia" traciły jednocześnie poczucie własnej wartości. A umówmy się, że ciąża to dopiero początek. Problem akceptacji siebie pojawia się po niej. Począwszy od doznanego szoku po ujrzeniu swego ciała "PO". Skończywszy na podjęciu bądź nie, działań zmierzających do poprawy wyglądu. Zdarzają się Panie, którym dziecko rekompensuje wszystko, ale w większości przypadków jednak dąży się do poprawy stanu rzeczy. Gdyż chce się kobieta podobać swojemu mężowi, partnerowi. Kobieta chce się podobać samej sobie, jak również nie chce być obiektem drwin ze strony "koleżanek".

Według mnie takim samym nietaktem jak pytaniem mnie, od średnio zaprzyjaźnionych osób, o pozycje seksualne które preferuję,  jest pytanie mnie ile ważę, czy ćwiczę i czy dietę stosuję. 
Czemu ktoś mierzy mnie swoją miarą i uważa, że winnam gubić cokolwiek. Czemu ktoś podejmuje próbę wpędzania mnie w kompleksy, czemu ktoś wywiera na mnie presję.

Ja wszystko rozumiem, że ktoś może mieć dobre intencje, nie mieć złych zamiarów. 

Ale będę powtarzać do znudzenia. Każda z nas jest inna. Każda z nas inaczej w ciąży przybiera/ła, każda z nas inaczej reaguje na pewne produkty w diecie, na ruch bądź jego brak. Każda z nas inaczej radzi sobie ze stresami a nie są one bez wpływu na naszą wagę, jedne dziewczyny zajadają stresy nutellą, inne lodami, a jeszcze inne mają zatkany otwór gębowy. Każdej z nas inaczej w ciąży popękał brzuch albo i nie. Każda z nas ma inne wsparcie w mężu albo i nie. Każda inaczej sobie radzi z nową rolą, nawet jeśli Mamą zostaje po raz kolejny.

Patrzmy szerzej na świat i na życie. Patrzmy przychylniej na inne kobiety. I pamiętajmy, że chcemy lepszego świata dla naszych córek (synów oczywiście też). Bo o kobietach była mowa. Jeśli zaczniemy od siebie, dbając o to by nie wpędzać kobiet w naszym otoczeniu w sztuczne ramy jakie narzucają nam kolorowe magazyny i reklamy, naszym małym pociechom w przyszłości może żyć się lepiej. 

Bo szczęśliwa kobieta to piękna i atrakcyjna kobieta.

wtorek, 25 listopada 2014

Historyjka o chińskim geju

Taka sytuacja.

Syn zapytuje Matkę, na schodach klatki po zajęciach z chińskiego.

Syn: Mamo czy wiesz co znaczy GEJ OŁWEJ.

Matka: A nie masz na  myśli Game Over?

Syn: Niieeeee!!!! GEEEEJJJJ OŁWEEEEEJ

Matka: Okej

Syn: To wiesz co to znaczy? To po chińsku.

Matka: nie wiem ;)

Syn: To znaczy KONIEC ZAJĘĆ.

Matka Aaaahaaaa :) :D

Syn: może znaczyć koniec zabawy, koniec dnia. Zapamiętaj Geeeeej Ołwejjjj

Matka: Zapamiętałam. :)




niedziela, 23 listopada 2014

historia o Wordemordzie z warzywniaka

Piątkowy powrót do domu.  Po drodze zachaczamy o nasz najulubieńszy warzywniak " U Krystyny" przy czym zamiast Pani Krystyny był jej Pan Mąż. 

Taki dialog.  

Ja: Dzień dobry.  Poproszę brokuły,  2 marchewki i paczkę Tygrysków ( chrupki kukurydziane).
Mąż Krystyny: Widzę, że dzieci dzisiaj spokojne. 
Ja: Syn wraca z judo,  a Jaśmina odpadła na trasie. 
MK: :)

Tristan  ( a raczej Agent Pingwin)  : Agencie Sowo,  to nie jest Jaśmina tylko Agent Gekon. 
Wtedy zobaczyłam mały wytrzeszcz oczu u Męża Krystyny i zmarczone czoło.  

Tristan kontynuował: A to jest Wordemord!  
Ja: Wordemord?  Przecież  Pan jest dobry.  

Na twarzy Męża Krystyny rysowało się coraz większe niedowierzanie.  Widać było,  że chce dojść do sedna ale nie wie jak.

Tristan  rozjaśnił nieco sytuację.  
T: Pan jest dobrym Wordemordem bo ma owoce i warzywa i tygryski :)

Mąż Krystyny: 9.50 poproszę 

Ja: Proszę.  A my bawimy się w Agentów i w naszej fabule Wordemord jest zły ale Tristan stwierdził,  że Pan jest dobrym Wordemordem. Rozumie Pan,  wtedy powrót do domu jest ciekawszy :)
Do widzenia. 
Na twarzy MK rysowała się jasność a na mojej ulga,  że nie będzie myślał, ze coś z nami nie Tak:)
A zresztą,  niech se myśli.

piątek, 21 listopada 2014

Zwłoka przez duże Z

Zacznę od tego,  że bardzo was przepraszam. Za zaległości na blogu, za słaby refleks w odpowiadaniu. Siebie przepraszam za wyrzuty sumienia,  za frustrację, za nerwy, za niewyspanie,  za nieregularne odżywianie, za unikanie picia wody a przede wszystkim za przeładowanie negatywną energią. 
Opadam z sił a wciąż mam tyle do zrobienia.  Ledwo ułożę do spania Jaśminę a ona wstaje. O nie proszę państwa,  to nie tak,  że tak ambitnie wykorzystuję czas jej drzemki, że się nie obejrzę a ona już się budzi.  O nie!  Jaśmina beze mnie  pozwala sobie na max 20 minut drzemki.  I to wcale nie znaczy że jest po tej drzemce zregenerowana.  Wręcz przeciwnie.  Dlatego staram się pędem z nią położyć by załączyła ssaka i spała dalej.  Niech przybije pionę ten kto wie z jakim dramatem wiąże się obcowanie z niewyspanym brzdącem.  
I cała ta sytuacja nie byłaby tak dramatyczna gdyby nie fakt,  że po takim ponownym zassaniu nie ma mowy żeby sie ewakuowała dalej niż o 10 cm. 
Zatem jakaś godzina, czasem dwie leżenia z cyckiem na wierzchu.  A w domu sytuacja taka,  że zlew żyje własnym życiem, podłoga i łóżka wyglądają jak gruzowisko-wysypisko zabawek i ciuchów. W pralce ciuchy czekają na rozwieszenie a z suszarki na zdjęcie. Koty jeczą żeby dać im jeść, telefon dzwoni,  a został w drugim pokoju. Obiadu nie ma i sam się nie zrobi.  Tristan zaraz kończy szkołę i sam na zajęcia dodatkowe się nie zaprowadzi.  Żal,  płacz i lament.  Nie daję rady wieczorem zebrać myśli i dokończyć jednego z 20-tu postów ktore zaczełam pisać leżąc z małym ssakiem w łóżku. Brak mi sił. I znając złotą zasadę radzenia sobie z przeciążeniem obowiazkami,  segreguję je wedlug priorytetów. Zatem pewnie jak wiecie,  na pierwszym miejscu są dzieci.  

Proszę dajcie mi trochę czasu na ogarnięcie myśli, reorganizację w domu a obiecuję, że wrócę z twórczą głową. 

P. S.  Post pisany z telefonu,  za literówki przepraszam. 

czwartek, 30 października 2014

Kiedy czas na szczęście?



 fot. Marek Lipiński

Kiedy jest czas na szczęście? Kiedy jest czas na zmianę? 

Generalnie zawsze :)

Zawsze wtedy kiedy czujesz, że coś nie gra. Gdy czujesz, że źle Ci w tym układzie w którym jesteś. Zawsze wtedy gdy kolejny dzień nie przynosi ukojenia i spokoju, z tyłu za plecami czujesz dziwny ciężar, a guli w gardle nie można zlikwidować. 


Czasami długo nam zajmuje zebranie sił do walki o lepsze jutro. Czasami dalej brniemy w nieszczęście zapominając, że jeśli coś ma się zmienić w naszym życiu na lepsze to musimy wziąć za to życie odpowiedzialność. Czasami ból, lęk, bezsilność  i smutek odbierają nam chęć do walki. Czasami nie widzimy rozwiązania. Wtedy należy posłuchać siebie, tego naszego serca które tłumimy na rzecz rozumu. Brzmi jak tanie hasło terapeutyczne. Ale nim nie jest.
 

Aby doświadczyć pełni szczęścia trzeba w pierwszej kolejności poznać siebie. Nie swoich bliskich, nie kolegów i koleżanki, nie specjalistów od leczenia duszy (którzy jednakowoż bywają przydatni). I tu zza ekranu monitorów poniektórych  usłyszeć pewnie można – łatwo CI mówić! Polemizować nie będę. Ale moja droga była długa i pewnie się jeszcze nie skończyła. Szczęście trzeba pielęgnować, dbać o nie i cieszyć się z niego bo nie jest nam dane raz na zawsze. 
 

Jeśli dalej Cię nie przekonuje, że wiem o czym mówię,  wyobraź sobie taki scenariusz.

Jesteś sam zamknięty w ciemnym pomieszczeniu, w pomieszczeniu który okazuje się workiem foliowym, który się kurczy i szeleści z coraz większym natężeniem. A Ty próbujesz krzyczeća nikt Cię nie słyszy, nikt nie biegnie na pomoc. Przez bardzo wiele lat towarzyszył mi taki koszmar. Ten koszmar pokazywał w jakiej pułapce jestem. W pułapce swoich myśli, pułapce mechanizmów, schematów i rozpamiętywania tego co było złe.

Myślę, że większość z nas miała w życiu epizod z koszmarem który go prześladował.  Ale żeby on mógł się skończyć, to MY musimy wziąć się w garść. I jeszcze raz powtórzę, musimy wsłuchać się w siebie. Pozwolić naszemu ciału powiedzieć co mu się nie podoba. W jakich sytuacjach czujemy się niekomfortowo, kiedy czujemy ból, lęk, panikę. Jeśli poznamy już siebie na tyle, żeby wiedzieć kiedy jest nam źle a kiedy dobrze, wtedy możemy przejść do kolejnego etapu jakim jest poznanie swoich potrzeb. Nie zachcianek ani widzimisię, tylko POTRZEB. Jeśli w tej całej układance okazuje się, że zamiast spełniać podstawowe potrzeby skupiamy się na drogich wypełniaczach jakimi  są przedmioty, drogie wczasy, luksusowe dobra to mamy szansę na szybki sukces. Sprawa się komplikuje jeśli w drogę do spełnienia potrzeb uwikłana jest inna osoba. Gdyż nad sobą można pracować, ale z drugiej osoby nie da się nic wykrzesać jeśli sama tego nie będzie chciała. Dlatego najbardziej kluczową kwestią w układance do szczęścia jest AKCEPTACJA. 


Akceptacja siebie, akceptacja otoczenia w którym się znajdujemy.  Akceptacja przeszłości i akceptacja faktu, że nie na wszystko w życiu mamy wpływ. Dla mnie, jako osoby która pragnie mieć wszystko pod kontrolą, wymaga to wiele pracy i afirmacji aby podołać  nieplanowanym sytuacjom. Jeśli poznaliśmy już siebie i akceptujemy rzeczywistość to ma wtedy miejsce największa zmiana w naszym życiu. I wtedy już żadne rady nie są nam potrzebne, wiemy co robić by być szczęśliwymi.



Jestem taka „mądra” gdyż sama dobrych kilka lat pracuję na to aby budzić się rano z uśmiechem na ustach. Dobrych kilka lat pracuję nad tym aby nie skupiać się na żuciu innych, tylko swoim. Długo pracuję nad tym aby mieć przy sobie tylko ludzi których kocham i szanuję i którzy odwzajemniają to samo. Długa droga przede mną, długa i pracowita aby ten stan rzeczy utrzymać. 


Na sam koniec tylko dodam, że udało mi się to dzięki pomocy fachowych terapeutów. Ale nie każdy  będzie potrzebował specjalisty aby poustawiać sobie w głowie tak jak trzeba.

Na bycie szczęśliwym nigdy nie jest za późno.

wtorek, 28 października 2014

Pediatra - lekarz pierwszego zaufania


*- zdjęcie pochodzi ze strony http://canpolbabies.com/pl/porady/porada/mothers/14/2598


Jakie są wasze doświadczenia z lekarzami, a głównie mam na myśli pediatrów. Bo jeśli chodzi o mój organizm to sama często umiem zdiagnozować co mi dolega. Ale jeśli chodzi o dzieci, nie chcę bawić się we wróżkę i ryzykować, że zamiast pożytku wyrządzę im krzywdę.

I tu pojawia się kwestia kluczowa. Mianowicie dobry pediatra. Taki do którego mamy zaufanie, taki który rozumie nas, nasze obawy i przykłada się do leczenia tak jakby leczył swoje dzieci.

I tak jak pierwsze wrażenie może być fajne, tak z czasem poznawania się znajomość może tracić barwy.

Tak jest w moim przypadku. A raczej przypadku pediatry moich dzieci. Mianowicie, wychodzę z założenia, że leki to chemia, że leki to powinna być ostateczność, że naturalnymi sposobami lepiej wzmacniać nasz organizm. Wystarczy poczytać etykiety preparatów jakie są nam przepisywane i można popukać się w głowę. Jednocześnie sama wiem, że są sytuacje w których bez leczenia farmakologicznego się nie obejdzie. 

Ale co jeśli nasz pediatra, stosuje w kółko leczenie farmakologiczne, a one nie przynoszą efektów. Testować wytrzymałość organizmu naszych dzieci na preparaty farmakologiczne? Czy zaufać intuicji i na własna rękę poszukać rozwiązania?

Taka sytuacja spotkała mnie gdy Jaśmina załapała infekcję grzybiczną. Dwa razy została jej przepisana maść z antybiotykiem. Za trzecim razem gdy Pani zaleciła po raz kolejny preparat z antybiotykiem, zapytałam co jeśli i tym razem maść nie zadziała (bo HELLO wiadomo, że antybiotyk niszczy i to co złe i dobre)? Po cichu liczyłam na to, że zaleci badanie. Ku mojemu zdziwieniu nie było o tym mowy. Pani doktor powiedziała, że mocniejsze leczenie pójdzie w ruch. 

I tu historia ma swój finisz. Gdyż antybiotyk nie zadziałał. A ja znając zdanie Pani doktor, zdecydowałam się nie robić więcej z Jaśminy królika doświadczalnego i opierając się na mojej wiedzy, dobrałam delikatny preparat (po konsultacji z farmaceutką). I udało się, zmiany grzybiczne zniknęły i nie ma ich od kilku tygodniu.

Powiedzcie mi. Jak tu znaleźć złoty środek. Bo z jednej strony warto zawsze słuchać swojej intuicji, a z drugiej strony, nie skończyłam medycyny i wolałabym móc oprzeć się na wiedzy specjalisty. Macie zaufanie do swoich lekarzy?

piątek, 24 października 2014

Nie lubię

Muszę wylać z siebie frustrację i kwach jaki we mnie siedzi od jakiegoś czasu. Przyjacióła powiedziała 
- Emi wyluzuj!  - a mnie i tak ogarnia wkur....  to znaczy zdenerwowanie. 

Najbardziej na świecie nie lubię głupoty i marudzenia, ale ostatnio ex aequo jest "dawanie złotych rad". 

NO LUDZIE OPAMIĘTAJCIE SIĘ!!

Znacie ten tekst? 
OOO przyzwyczaiłaś ja do .... zasypiania przy piersi.... albo przyzwyczaiłaś ją do tego, że chce być tylko przy Tobie, przyzwyczaiłaś ją do tego, że chce być noszona tylko w chuście, przyzwyczaiłaś ją do tego, że marudzi na widok obcych itd.

Na chłopski rozum (bez obrazy dla kolesi), powiedzcie mi do czego może się przyzwyczaić niemowlę? Kumam, że roczne, dwuletnie dziecko może mieć jakieś nawyki na przykład jedzeniowe, nawyk ssania smoka, ale nie 6-miesięczne niemowlę.
No ludzie. Czy w bliskości jest coś złego? A właśnie o to chodzi niemowlakowi. O bliskość, bycie z mamą albo tatą. Nie działa na mnie argument, że muszę moje dziecko hartować od urodzenia, bo za kilka lat nie da sobie rady w szkole nie mówiąc już o dorosłym życiu. Pytam się kto to mówi i na podstawie czego. Bo badania dowodzą, że dzieci które są blisko z rodzicami, mają silną więź i zaufanie, znacznie łatwiej radzą sobie w przedszkolu, szkole czy dorosłym życiu. 

Przyzwyczaiłaś do noszenia. Mówi to koleżanka która mnie widzi pierwszy raz od porodu. Wnioskuje po tym, że na spotkaniu w kawiarni mam dziecko na rękach, zamiast pozwolić by leżało nieruchomo w  wózku? No ludzie, toż to żywa istota a nie zabawka, nie nastawię jej trybu uśpienia na czas pobytu w kawiarni. A domowe warunki są zupełnie inne.

Ooooo, nie chce jeździć w wózku? Przyzwyczaiłaś ją do noszenia w chuście.
No kur....czaki...
Ja mam trochę inne wrażenie.Mianowicie pierwsze 3 miesiące życia jeździła w wózku i było ok, ale jak się później okazało pozycja wertykalna jest znacznie lepsza od horyzontalnej według małej Jaśminy. A dwa nie wszędzie wjadę wózkiem i nie wszędzie zostanie mi udzielona pomoc z jego wniesieniem zatem chusta/nosidło jest milion razy wygodniejsze pod tym względem.

Śpi z wami ? OOOoooo to będziecie mieli przesrane. Nie będzie chciała później spać sama i życie seksualne legnie w gruzach. I kto to mówi? Osoby które od urodzenia kładły dzieci spać do łóżeczka. Mogłabym powiedzieć, że mi takich noworodków szkoda. Takie maleństwo od urodzenia izolowane od ciepełka rodziców. Ale gryzę się w język. Jedno dziecko ze mną spało na początku swojego jestestwa i nic mu nie jest. Traumy nie miałam z przeniesieniem go do jego łóżka. I życie seksualne miało się doskonale. A na dodatek mój syn jest ciepłym, rezolutnym i mądrym małym człowiekiem. Nie twierdzę przy tym, że dzieci śpiące same przechodzą jakiś dramat, tylko ja lubię być z moimi dziećmi i nie dziwię im się, że czują się bezpieczniej przy mojej piersi. Zatem jeśli mogę im to dać na początek, to niech to mają.

I tak jak próbuję mieć dystans do tych wszystkich rad, to póki co w większości przypadków ogarnia mnie złość i frustracja. Pewnie dlatego, że nie umiem zwykle jasno odpowiedzieć, że ja mam co do tej sprawy inne zdanie. Moja dyplomacja jednak nie zawsze ma zbawienne działanie.

Podejrzewam, że przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że żyjemy w świecie stereotypów. Dajemy innym stosunkowo mały margines bycia sobą i postępowania w sposób dalece odbiegający od naszego postrzegania życia i świata. I tak jak nie pojmę jak można krzywdzić swoją rodzinę, a przede wszystkim dzieci. Tak samo nigdy nie zrozumiem jak można uczyć kogoś jak ten ktoś ma żyć nie będąc w jego butach  i nie żyjąc jego życiem.

Do wszystkich moich bliskich i dalekich. Odpuśćcie z tymi radami. Jeśli będę szukała pomocy z pewnością się do kogoś zgłoszę. 

A tym samym życzę wszystkim matkom i ojcom dużo cierpliwości i dystansu, w rodzicielstwie jest ono niezbędne.

czwartek, 16 października 2014

Brokułowe fotostory











P.S. Niektórym zdjęciom bardzo daleko do ideału zważywszy, że sajgon domowy gdzieniegdzie się wdziera. Ale zamiar był taki aby uchwycić Miśkę w brokułach i to się udało.

środa, 15 października 2014

Pindole i te sprawy

 
Wieczorne gramolenie w łóżku z dziećmi. 

Tristan wymachuje pindolem (opakowanym w majtki) przed Jaśminą.

Ja: Titek nie rób tak, Jaśmina nie jest zainteresowana zawartością Twoich majtasów.
Tristan: hyhyhyhy 
Ja: Misiek Ty sobie "go" oglądaj, baw się nim ale Jaśmina nie jest adresatką takich zabaw.
T.: A dlaczego?
Ja: Bo każdy ma swojego pindola może się nim zajmować. To intymna sfera każdego człowieka. Ja się nie zajmuję niczyim pindolem.
T.: Zajmujesz się. Wujka (mojego partnera)

Zapadła cisza. 
(Serio wbiło mnie tak, że nie wiedziałam co powiedzieć. Nie będę polemizowała, bo ma rację. Ale skąd to 6-latek wie i jak mu to wytłumaczyć, że to zajęcie dla dorosłych?)

Myślałam, myślałam. I wymyśliłam.

Ja.: Synku, Mama zajmuje się pindolem wujka gdy się kochają, gdy chcą mieć dzieci. A ktoś się zajmował Twoim pindolem? 
T.: Tak.
Ja: A kto? 
T.: Ptolemeusz (imię zostało zmienione, ale miał na myśli kolegę z którym chodził do przedszkola).
Ja: I co robił.

pokazał gest ukucia palcem
(Fiiiuuuuuuuuu a już się bałam) 
Zatem wszystko w normie jak na 6-latka.

T.: A dlaczego Ptolemeusz nie może dotykać mojego pindola?
Ja.: Bo to Twój pindol. I tylko Ty możesz go dotykać. 
W wyjątkowych sytuacjach gdy coś Cię niepokoi, to mama może zobaczyć albo lekarz, czy pindol nie choruje. A tak nikt nie może go dotykać. 
Ale są takie zbiry które chciałyby bawić się pindolami dzieci. Wtedy przekupują dzieci cukierkami, zabawkami i innymi rzeczami. Ale nigdy nie wolno na to nikomu pozwalać. Przede wszystkim dlatego, że nie jest dobre dla dzieci. To sprawia im krzywdę, boli. A zbir później nie pozwala tego nikomu mówić. Nawet Mamie. Każe trzymać w tajemnicy (to taki zły sekret). A przed Mamą nie ma tajemnic.
A skąd wiesz, że Mama zajmuje się pindolem wujka. Rozmawiałeś z kimś o tym?
T.: Ptolemeusz mówił.
Ja: Ahhhaaa

Zatem proszę Państwa. Jeśli ktoś myśli, że można takie rzeczy przed dziećmi ukryć. To informuję, że nie można. Ja z synem o seksie rozmawiałam, a i tak zdarzyło się, że jego pytanie wprawiło mnie w zakłopotanie, ale tylko dlatego, że wiedziałam, że muszę mu powiedzieć prawdę dostosowaną do jego wieku, a na poczekaniu nie jest to takie proste.